Trzeci dzien w Barcelonie

Kolejny dzień utwierdził mnie w przekonaniu, że planowanie wycieczek w moim przypadku nie ma większego sensu, bo ostatecznie przypadkiem po drodze odkryję bardziej intrygujące miejsce, w którym postanowię spędzić tyle czasu, że zabraknie go na zrealizowanie wcześniejszego planu. Chociaż niedziela oferuje darmowe wejście do wielu muezów po godzinie piętnastej, między innymi do Museu Picasso, Museu d'Historia de Barcelona i  Museu Maritim, styczniowe słońce wręcz prosi się o dłuższy spacer, dlatego rezygnuję z zastrzyku kulturalnego i kieruję się do Parc de Ciutadella.



W ogóle nie żałuję swojej decyzji, gdyż już po chwili jestem absolutnie zauroczona tym miejscem! Jest to park, w którym można spotkać mnóstwo inspirujących i różnych ludzi, a jednocześnie zupełnie nie odczuć jego zatłoczenia. Park, w którym choć życie tętni, można poczuć się bezpiecznie i spokojnie. Park, który zachwyca swoimi ukrytymi zakamarkami. Park, który tak naprawdę nieświadomie tworzą ludzie. Park, w którym po prostu czuć magię i szczęście.





Gdybym mieszkała w Barcelonie, co weekend przychodziłabym tu czytać książkę.


Chodziłabym tu na romantyczne spacery. 


Bądź po prostu siedziała na ławce,obserwując szczęśliwych ludzi. 


Tak jak te obce sobie osoby, których psy nagle zaczęły się ze sobą bawić, a właściciele nawiązali ze sobą kontakt i wybrali się na wspólny długi spacer (nie, nie śledziłam ich, natknęłam się na nich godzinę później w innym miejscu). Scena jak ze '101 Dalmatyńczyków', ciekawe co było później?


Idąc dalej, mijam ludzi z uroczymi zajawkami, takimi jak żonglowanie, czy stanie na głowie. Kiedy widzę takich ludzi, myślę sobie, że muszą być ciekawi, bo komu w dzisiejszych czasach chce się robić takie rzeczy? Kto czyta coś w Internecie i nagle postanawia sobie stanąć na głowie, albo rzuca kumplom propozycję pożonglowania sobie w parku zamiast melanżu w plenerze? 











Nagle zza drzew wyłania się piękna fontanna, w której promienie słońca srebrzyście odbijają się od tafli błękitnej wody.









Obok fontanny ludzie tańczą salsę w altanie. Muzyka radośnie roznosi się po parku.







Patrząc na ojca z synkiem na łódce, myślę o tym, jak wspaniały i niezapomniany moment będzie to dla tego chłopca. Gdziekolwiek spojrzę, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. 



Proszę starszego Pana, aby zrobił mi poniższe zdjęcie. Jedno krótkie pytanie zamienia się w godzinny dialog o jego podróżach po świecie, córce, która wydała trzy książki o polityce po powrocie z Libanu oraz decyzji, aby przeprowadzić się ze Stanów do Barcelony na stare lata. Bardzo miły i podbudowujący dialog z zupełnie obcą osobą. Uwielbiam zaczepiać ludzi. 







Z parku idę do Museu Picasso, które jednak okazuje się stratą czasu. Godzina oczekiwania w kolejce, głód i zmęczenie zupełnie pozbawiają mnie jakiegokolwiek zachwytu malarzem, który zresztą nigdy nie wzbudzał we mnie większej admiracji. Żałuję, że nie wybrałam innego muzeum. Potrzebuję odpoczynku, więc siadam na ławce w porcie i robię ludziom zdjęcia w ruchu.






Wieczorem wybieramy się z Karoliną i Markiem, aby zobaczyć pokaz Font magica, ale okazuje się, że chociaż w sezonie odbywa się  on codziennie, w styczniowe niedziele fontanna jest nieaktywna. Za dnia zazwyczaj wygląda to tak:


Jednak nieaktywna również ma swój urok. Przede wszystkim-brak ludzi. Wspinamy się, aby usiąść przed muzeum, skąd podziwiamy nocną panoramę Barcelony. Niestety mój aparat nie robi zbyt profesjonalnych zdjęć po zmierzchu.






Później wjeżdżamy na dach galerii handlowej nieopodal, aby zobaczyć widok z innej perspektywy.


Robimy głupie zdjęcia cieniom.

Wersja pierwsza: karły. 

Wersja druga: karły syjamskie. 






0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Blogger news

Blogroll

About